Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/190

Ta strona została skorygowana.
184
KOSMOPOLIS.

Woźnica schwycił cugle i pod wpływem magicznej mancia, rumak wychudzony, ciągnący botte, zmienił się w dobrego i dzielnego konia rasy rzymskiej, sama botte w lekki powozik, niby nowa carrozzelle toskańska, i wszystko to znikło w poprzecznej uliczce, gdy tymczasem rozsądny Peppino mówił do siebie:
— Ten dzielny zuch lepiejby zrobił, zostając ze swym przyjacielem Ardeą, zamiast lecić gdzieś tam... Ta historya skończy się pojedynkiem. Gdybym nie był zajęty tem głupstwem — i wskazał końcem kija afisz o sprzedaży swego pałacu — zabawiłbym się wybornie, odbijając obu Katarzynę. Ale odłożę to na potem, po mem małżeństwie.
Tymczasem trzeba się zająć sprawami poważnemi. Książę, chytry szpak, nie omylił się co do kierunku dorożki, pędzonej przez Gorskiego. Kochanek opuszczony biegł do pracowni malarza Maitlanda. Szaleniec chciał przekonać samego siebie, że całe odkrycie nagości swej boleści na nic się nie przydało i że pani Steno, pozbywszy się go przed chwilą, udała się do nowego kochanka. Ale i na cóż mu ta oczywistość przydać się mogła? Wyobrażał sobie to posiedzenie artystyczne, to wygodne posiedzenie, jak go nazwał, mówiąc z Dorsennem i wyobrażenie to piekło go, jak rozpalonem żelazem. Gdyż pomimo wszystko, pomimo listów denuncyatorskich, pomimo sam na sam na tarasie, pomimo zuchwałego „Linco“, jak nazwała w jego obecności malarza, wątpił