Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/21

Ta strona została skorygowana.
15
KOSMOPOLIS.

gorący, jakim był Montfanon znajdował przyjemność w tym obrazie malowniczym pięknego poranku, na najpiękniejszym placu swego miasta ukochanego i chciał uwieńczyć to wrażenie jasną chwilką marzenia o wieczności. W tym celu dość było spojrzeć na prawo, na kolegium Propagandy, na ten rozsadnik męczenników, zkąd wychodzą wszystkie misye świata. Przeznaczenie jednak chciało, że namiętny szlachcic nie mógł korzystać w pokoju ani z rzadkości bibliograficznej nabytej tak tanio i którą ściskał pod pachą, ani z tego wrażenia tak czysto rzymskiego. Nagłe spotkanie przy zakręcie ulicy, na rogu chodnika, zaciemniło pogodny blask jego oczów. Był to powóz, który tuż koło niego przejechał, przepysznie zaprzężony, pomimo godziny wczesnej, w dwa konie czarne i w którym siedziały dwie kobiety. Jedna z nich była widocznie podwładną, jakaś towarzyszka mająca służyć za ochmistrzynię dla drugiej, młodej panny, wspaniale pięknej, z oczami dużemi i czarnemi, gorejącemi wśród twarzy matowo-bladej, bladości gorącej i żywej. Profil jej rysunku wschodniego zdradzał wyraźnie typ piękności żydowskiej i nie można było wątpić o pochodzeniu tej istoty, istnego zjawiska, które jak mówi poeta miało „wlec za sobą wszystkie serca“. Ale żartobliwa i dobroduszna twarz margrabiego zachmurzyła się nagle i skrzywiła złośliwie, ścigając wzrokiem tę młodą dziewczynę, która właśnie skręcała na rogu ulicy i za-