Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/240

Ta strona została skorygowana.
234
KOSMOPOLIS.

Dwóch na trzech zasługuje na to, co ich spotyka. Ale co się stanie z temi niewinneini istotami?...
— To prawda — odrzekł Montfanon — i właśnie cała ta historya cudzołóztwa staje się przez to ohydną. Dotknie ona zbyt wiele osób po za winnymi. A cóż! wczoraj uważałeś to towarzystwo za tak przyjemne, tak ucywilizowane, tak interesujące?... Ale na co się zdadzą wyrzuty. Rozumiem, przyszedłeś mi się poradzić co do tego sekundowania. Szaleństwa mej młodości mają ten dobry przynajmniej skutek, że mogę ci dać taką radę... Otóż trzeba zachować się poprawnie — rozumiesz mnie? — w najdrobniejszym nawet szczególe i być spokojnym — oto wszystko, czego trzeba dla urządzenia tego rodzaju sprawy... O! będziesz miał niemało kłopotów. Gorski w tej chwili to prosty szaleniec. Znam ja polaków. Mają oni straszne wady, ale są waleczni, i to jak waleczni! A ten mały Chapron, znam go także. Jest to jedna z tych natur łagodnych, ale upartych, które pozwolą sobie dziurę wywiercić w piersi i nie pisną ani słówka, nie cofną się. A miłość własna, co? Ma dziecko to, w żyłach dobrą krew żołnierską, pomimo, że jest mieszańcem. Cóż to wreszcie znaczy? Pierwszy z trzech Dumasów, jenerał mulat, czyż nie był bohaterem?... Tak, tak! ciężka cię czeka pańszczyzna, kochany Dorsenne!... Trzeba ci jeszcze jednego sekundanta, któryby żywił takie same, jak ty zamiary i wybacz, żeby miał więcej doświadczenia...