Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/246

Ta strona została skorygowana.
240
KOSMOPOLIS.

— Zajmuję się panem. Jest to książka Châteauvillarsa o pojedynkach, to kodeks, choć niezupełny. Jednakże zalecam ją panu, jeżeli kiedykolwiek będziesz musiał spełniać takie, jak my obowiązki.
Mówiąc to, wskazał na Dorsenne’a i na siebie z ruchem niezmiernie przyjaznym.
— Zdaje się — ciągnął dalej — że pan jesteś trochę nadto żywy... No! no! nie tłomacz się pan. Mając dwadzieścia jeden lat, rzuciłem talerzem w głowę pewnego zucha, który kpił sobie z pana hrabiego Chamborda w towarzystwie jakobinów rozradowanych, przy tabldocie na prowincyi. O! widzisz pan, to pamiątka...
Podniósł siwiejące włosy i ukazał bliznę.
— Ten jegomość był dawnym oficerem dragonów i zaproponował szablę. Przyjąłem i o mało nie zostałem na placu, ale on stracił dwa palce... No, spodziewam się, że tym razem tak źle nie będzie... Cóż? Dorsenne, powiedziałeś panu me warunki?...
— Tak! i ja mu odrzekłem, że nie mogę mego honoru powierzyć w lepsze ręce — odezwał się Florentyn.
— No! no! — zawołał Montfanon, z giestem zadowolenia — bez próżnych słów. To dobrze... a zresztą, wiem ja co o panu trzymać, od chwili gdyśmy ze sobą rozmawiali u Św. Ludwika. Czcisz pan umarłych. Dla mnie, co wierzę, że człowiek wart o tyle o ile ma przeszłość za sobą, to wy-