panom, a my, według przepisów, będziemy na nich czekali. Oni powinni do nas przyjść jako mandataryusze obrażonego...
— Naznaczyli już zejście się na dziś wieczór — odrzekł Chapron.
— Jakto, naznaczyli? Komuż to takiemu? i z czyją wiedzą? — zawołał Montfanon, widocznie rozgniewany — czy z pańską?... nam?... Nie lubię tego, tej poufałości, gdy idzie o rzeczy poważne! Przepisy co do tego są wyraźne... Jak tylko raz zanieśli wyzwanie, na które pan, panie Chapron, mogłeś odpowiedzieć tak, lub nie, panowie ci powinni byli zaraz się wynieść... To nie jest pańską winą, ale Ardei, który pozwolił temu szachrajowi fałszywych dywidend, zawiązywać intrygi giełdziarskie... Ale my to naprawimy, naprowadzimy na drogę należytą... Cóż to za zejście się?...
— Odczytam panu list, jaki baron zostawił do mnie u Florentyna — rzekł Dorsenne i w rzeczy samej przeczytał list bardzo grzeczny, w którym baron tłomaczył się z tego, że wybrał własny dom na miejsce zejścia się dla czterech świadków.
— Przecież nie można pozostawić bez odpowiedzi listu tak grzecznego — dodał, gdy skończył czytanie.
— Zanadto grzecznego, za dużo jest tych wyrażeń „drogi mistrzu“ — odparł szorstko Montfanon i zwracając się do Florentyna, zawołał:
Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/250
Ta strona została skorygowana.
244
KOSMOPOLIS.