Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/305

Ta strona została skorygowana.
299
KOSMOPOLIS.

Masz go w ręku, powtarzam ci to. Ale przeszkodzisz pojedynkowi, przyrzekasz mi?
— A cóż mnie to teraz obchodzi, że on się bije? — odrzekła Maud. — Od chwili, gdy mnie zdradzał przez tyle czasów, jestem wdową. Nie zbliżaj się do mnie — dodała, patrząc na Lidyę wzrokiem błędnym i drżąc z odrazy — nie mów mi nic. Brzydzę się tobą i nim. Pozwól mi ztąd odejść... Samo to uczucie, że się znajduję z tobą w jednym pokoju, sprawia mi boleść... Ach, co za hańba!...
Cofnęła się do drzwi, z oczami wlepionemi w denuncyatorkę, która ten wzrok wytrzymała, pomimo pogardy, jaka z niego biła, z posępną dumą wyzwania. Wyszła, powtarzając ciągle: „co za hańba“!... a Lidya nie wyrzekła już do niej ani słowa, tak dalece ten rezultat, przeciwny wszelkim jej oczekiwaniom, pozbawiał ją przytomności. Ale straszna ta istota niezdolną była do wyrzutów sumienia. Przez kilka chwil stała pogrążona w myślach, poczem, gniotąc nerwowo list, który pokazała Maud, nie zważając na to, że takie zgniecenie tego papieru mogło wzbudzić podejrzenia w mężu, zawołała głośno:
— Nikczemna! ach jakże ona jest nikczemna!... Ona kocha i przebaczy. Czyż więc nie znajdę nikogo, coby mi pomógł?... nikogo, coby zburzył ich niegodne szczęście?...
I znów, po chwilowem milczeniu, z twarzą chmurną, rzuciła listy do szuflady, którą zamknę-