Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/318

Ta strona została skorygowana.
312
KOSMOPOLIS.

dośćuczynienia swemu słusznemu gniewowi, nie raniąc serca swej, zawsze drogiej, przyjaciółki, która przecież nic temu nie była winna, że dwoje niegodziwców zasłaniało się jej niewinnością.
Wszedłszy do maleńkiego buduaru, poprzedzającego jej sypialnię, usiadła przed biurkiem, na którem stał portret pani Steno, grupa, złożona z Bolesława, Alby i jej samej. Portret ten uśmiechał się uśmiechem pysznego zuchwalstwa i obudził w obrażonej kobiecie gniew szalony, na chwilę litością stłumiony. Wzięła ramki w rękę i rzuciła je na ziemię, druzgocząc szkło nogami, poczem na pierwszej lepszej czystej kartce, jaką spotkały jej palce drżące, poczęła pisać jeden z tych listów, dyktowanych przez namiętność, nie cofających się wobec żadnego wyrażenia:
„Wiem wszystko. Od dwóch lat jesteś pani metresą mego męża. Nie wypieraj się. Widziałam wyznanie, pisane ręką pani. Nie chcę pani ani widzieć, ani mówić z nią. Urządź się tak, by noga twoja w moim domu nigdy nie postała. Jeżeli cię dziś osobiście nie wypędzam, to tylko przez wzgląd na twoją córkę, ale za drugim razem nie cofnę się przed niczem“.
I właśnie miała zamiar podpisać: Maud Gorska, gdy trzask drzwi, otwieranych i zamykanych, zmusił ją do odwrócenia się. Bolesław stał przed nią. Miał wyraz twarzy obojętny, co jeszcze bardziej rozdrażniło nieszczęśliwą kobietę. Powrócił on przed godziną i dowiedział się, że Maud od-