Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/324

Ta strona została skorygowana.
318
KOSMOPOLIS.

Mówił z wybuchem, z uniesieniem nieudanem. Zdradzony tak, jak on i tak boleśnie, rozumiał doskonale wartość istoty tak prawej, jak ta, którą miał przed sobą i którą mógł utracić. Jeżeli jej teraz, w przeddzień pojedynku, nie wzruszy, to kiedyż ją wzruszy? Zbliżył się do niej, z ruchem ubóstwienia błagalnego i namiętnego, jak niegdyś, gdy w pierwszych chwilach małżeństwa, jeszcze przed zdradą, wyznawał jej swą miłość. Wspomnienie to zapewne przyszło Maud na myśl i oburzyło ją, gdyż z wyraźnym wstrętem cofnęła się jeszcze bardziej i zawołała:
— Lepiej już nic nie mów! To kłamstwo jest szkaradniejsze od tamtego. Drażni mnie ono nadzwyczajnie. Wstydzę się za ciebie, że nawet nie masz odwagi przyznać się do błędu. Bóg mi świadkiem, że może miałabym jeszcze dla ciebie szacunek, gdybyś mi był powiedział: „przestałem cię kochać i wziąłem metresę. Wygodniej mi było kłamać przed tobą i kłamałem. Poświęciłem wszystko mojej namiętności, honor, obowiązki, przysięgę i ciebie“. Mów tak do mnie, a przynajmniej będę widziała w tobie iskrę poczucia prawdy. Ale gdy mi powtarzasz słowa czułości, po tem, coś mi zrobił, to budzi się we mnie wstręt do ciebie... to jest zbyt przykre i gorzkie..
— Tak — odparł Bolesław — sąd twój jest naturalnym. Twoja prawość i prostota charakteru zkądżeby mogła zrozumieć słabość woli, która chce i niechce, która upada i podnosi się? Jed-