Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/340

Ta strona została skorygowana.
334
KOSMOPOLIS.

grupy utworzonej przez czterech mężczyzn i głosem bardzo spokojnym, niezapowiadającym nic groźnego, rzekł:
— Jeszcze chwilkę, proszę panów, chciałbym kilka słów powiedzieć panu Dorsenne’owi w obecności panów...
— Słucham pana — odrzekł Julian, który nie wątpił, że dawny jego przyjaciel ma jakieś nieprzyjazne względem niego zamiary. Nie mógł przewidzieć formy, w jakiej się te zamiary miały objawić, ale na sumieniu ciążyło mu słowo honoru fałszywie dane.
— To nie potrwa długo — mówił Bolesław z tą samą grzecznością zuchwale ceremonialną — pan wiesz, że mamy ze sobą rachunek do załatwienia... A ponieważ mam powody wątpienia o pańskim honorze, więc pragnę odebrać panu wszelką możność wywinięcia się z tej sprawy.
I nim ktokolwiek mógł oprzeć się temu niesłychanemu postępowaniu, podniósł rękawiczkę i uderzył nią Dorsenne’a w twarz. Gdy Gorski mówił, powieściopisarz zbladł straszliwie, ale nie miał czasu odpowiedzieć na dotkliwą zniewagę, jakiej doznał, takąż samą zniewagą, gdyż trzej obecni tej scenie rzucili się między niego i napastnika. Odsunął ich ruchem stanowczym.
— Uważajcie panowie — zawołał. — Jeżeliście mi przeszkodzili do wymierzenia panu Gorskiemu napomnienia, na jakie zasłużył, zmusiliście mię do