— A tak — podchwycił Cibo — naprzykład dwa pojedynki jeden po drugim Henryka de Pène...
— Otóż to... jest to pewien rodzaj autorytetu... zakończył Pietrapertosa.
— Tu nie ma żadnego autorytetu — zawołał Montfanon. Co do mnie, nie przyszedłem, by być świadkiem rzezi, i odchodzę... Sądzę, że panowie to samo zrobicie, gdyż nie przypuszczam, byście wzięli furmanów na sekundantów... Do widzenia, Dorsenne. Nie wątpisz chyba o mej przyjaźni, której ci daję dowód prawdziwy, nie pozwalając na pojedynek w takich warunkach...
Gdy stary szlachcic wszedł do oberży, poczekał tu dziesięć minut, przekonany, że odejście jego zmusi Ciba i Pietrapertosę do porzucenia tego nowego pojedynku, który do jutra zostanie odłożony. Nie udawał on wcale; gorąca przyjaźń, jaką miał dla Juliana, kazała mu się lękać pojedynku przeprowadzonego w ten sposób, pod wpływem słusznego oburzenia. Gwałtowność szpetna Gorskiego nie pozwoli zapewne na to, by można było uniknąć walki. Ale im większą była zniewaga, tym więcej należałoob stawać przy tem, by warunki spotkania były osądzone chłodno i po ścisłej rozwadze. Zniecierpliwiony wreszcie, Montfanon zażądał od oberżysty, by mu wskazał gdzie zaniesiono Florentyna i wszedł na pierwsze piętro domu, do ciemnego pokoiku, w którym lekarz kończył opatrunek ranionej nogi.
Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/342
Ta strona została skorygowana.
336
KOSMOPOLIS.