Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/347

Ta strona została skorygowana.
341
KOSMOPOLIS.

Ten drugi, którego śmierć byłaby nadała charakter tragiczny tej głupiej awanturze, został lekko raniony. Bolesław, policzkując Dorsenne’a, chciał zabić wiarołomcę, którego uważał za zdrajcę najświętszego zaufania. Dał tylko sposobność temu fałszywemu przyjacielowi do upokorzenia go dotkliwego, a w dodatku nie będzie się mógł bić znowu przez długi czas. Żadna z osób, które go obraziły, nie zostanie ukaraną, ani ten rywal nieokrzesany i nikczemny, ani kochanka zdradliwa, ani ten potwór Lidya Maitland, o której niegodziwości się dowiedział! Wszyscy oni byli szczęśliwi i tryumfowali w tym jasnym dniu majowym, a on jęczał na łożu boleści... Przekonali go zresztą o tem bardzo wyraźnie, jeszcze tego samego popołudnia jego dwaj sekundanci, jedyni goście, przed którymi drzwi nie zamknął. Zjawili się oni około godziny piątej. Wracali z wyścigów Tor di Quinto, które się tego dnia odbywały.
— Wszystko dobrze — zawołał Cibo — jestem pewny, że nikt o niczem nie wie... Powiedziałem ci, że ręczę za mego oberżystę, a świadków i woźniców zapłaciliśmy, by ust nie otworzyli...
— Czy pani Steno była z córką na wyścigach?... — zapytał Bolesław.
— Była — odrzekł rzymianin, zdziwiony tem niespodziewanem pytaniem tak, że zapomniał o swej zwykłej dyplomacyi.
— A z kim była? — zapytał znowu raniony.