stawa, była dla niej tak nieznośną, że piła tylko wodę z lodem, by nie zemdleć. Kilkakrotnie, w czasie tego obiadu długiego, śród błyszczącej mieszaniny przepysznych sreber i wspaniałych kryształów weneckich, wśród woni kwiatów i iskier brylantów, zauważyła wzrok Maitlanda, wlepiony w hrabinę, z wyrazem, który ją oburzał, gdyż widziała w nim namiętną zmysłowość. Raz nawet zdawało jej się, że matka tak samo na niego spogląda. Teraz dopiero odczuła ze straszliwą wyrazistością to, co dotąd tylko instynktownie odczuwała, to jest bezwstydny charakter piękności matki. Dogaressa z perłami w złotych włosach, z szyją i ramionami nagiemi, w staniku, którego blado zielona materya podnosiła nieporównaną białość jej piersi, z ustami wilgotnemi, z oczami lubieżnie błyszczącemi śród długich rzęs, wyglądała, siedząc w środku stołu, jak królowa i jak zalotnica zarazem. Podobną była do tej Katarzyny Cornaro, do tej królowej rozpustnej Cypru, namalowanej ognistym pendzlem Tycyana, której imię pani Steno godnie nosiła. Alba przez tyle lat tak była dumną z tej błyszczącej zalotności hrabiny, z tych ramion rzeźbionych, z pysznej postawy, twarzy, opierającej się czasowi, z tego kwiatu życia, którego wyrazem była ta istota świetna. Ale teraz, w czasie obiadu, wstyd ją niemal ogarniał. Cierpiała, patrząc na panią Maitland, siedzącą nieco opodal, z czołem zmarszczonem, z oczami chmurnemi, z ustami pełnemi
Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/370
Ta strona została skorygowana.
364
KOSMOPOLIS.