rozmawiasz, a przytem mam jeszcze do odbycia dziś wieczór pańszczyznę dwóch wizyt...
— Odłóż je pan na później — rzekła Alba, zmieniając nagle powagę tragiczną na wyraźny bunt — proszę pana, nie odchodź!
— Muszę — odpowiedział Julian — dziś jest ostatnia środa u starej księżnej Pietrapertosa... a przytem grzeczność niedawna jej wnuka...
— Ona taka brzydka — przecież mnie pan dla niej nie poświęcisz?
— A przytem mam tu rodaczkę, która odjeżdża jutro i muszę się z nią pożegnać dziś wieczór, pani de Sauve, z którą mnie pani widziała w Muzeum kapitolińskiem... O niej pani nie powiesz, że jest brzydką?...
— Tak — odparła Alba zamyślona — jest bardzo ładną.
I na ustach jej zawisła nowa proźba, ale zamilkła i tylko z wejrzeniem błagalnem dodała:
— Przynajmniej powróć pan. Przyrzecz mi pan, że powrócisz po tych dwóch wizytach. Odbędziesz je pan w ciągu półtorej godziny. Jeszcze nie będzie północy... Wiesz pan, że nie odchodzą ztąd, jak koło drugiej... Przyjdziesz pan?
— Jeżeli to będzie możliwe, przyjdę. Ale na wszelki wypadek do jutra w pracowni. Chcę zobaczyć portret pani...
— A więc do widzenia — odrzekła młoda dziewczyna głosem stłumionym.
Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/378
Ta strona została skorygowana.
372
KOSMOPOLIS.