Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/412

Ta strona została skorygowana.
406
KOSMOPOLIS.

które są na to, by wyssać drobne oszczędności tłumu na korzyść kilku wilków w rodzaju Hafnera. Pewnem jest to, że grał na zwyżkę i zniżkę. Ale jeszcze raz powtarzam, nie pytaj mnie pani o szczegóły. Nie studyowałem spraw giełdowych... Jest to błąd ze strony powieściopisarza, który chce malować świat nowożytny. Powinienem wejść w ten świat na dwa lub trzy miesiące... Nie ulega więc kwestyi, że nasz przyjaciel porwał różnym paniczom olbrzymią sumę, ocierając się tak blizko o kodeks kryminalny, że gdyby się o jeden włos dalej posunął, byłby przepadł. Otóż za ten włos nie posunął się, albo raczej jegomość Justus — co za ironia, on i takie imię! — dobrze płacił, by patrzano na to przez palce i nie można go było skazać...
— Jednem słowem, pan ze sprawozdania tego procesu wyprowadziłeś wniosek, że jest złodziejem?... — zapytała Alba.
— Tak, hrabianko — odrzekł Dorsenne — jeżeli ktoś, obdzierający bliźnich tak, że go sprawiedliwość ukarać nie jest w stanie, może nazywać się złodziejem. Ale toby jeszcze nic nie znaczyło. Ponurą stroną tej sprawy jest samobójstwo niejakiego Schroedera, poczciwego mieszczucha wiedeńskiego, który był w poufałych stosunkach z naszym baronem, a który za radą swego wybornego przyjaciela, włożył cały majątek, trzykroć sto tysięcy guldenów, w ten interes. Stracił je i z rozpaczy zabił się, a z nim jego żona i troje ich