o pobycie w Piove. — Nie wiesz pan, jaką mi przykrość sprawiasz, ani też jaki to potwór okrucieństwa i zdradliwości jest ta kobieta!... Nie pytaj mnie pan, bo ci nic nie powiem... Ale...
Tu złożyła swe drobne rączyny, te biedne chude ręce, drżące od wzruszenia:
— Czyż pan nie rozumiesz, że jeżeli mówię do pana w ten sposób, to znaczy, że żyć bez ciebie nie mogę...
I głosem prawie cichym, tak wzruszenie ją dusiło, dodała:
— Kocham pana!
Wszystek wstyd, naturalny u dziecka dwudziestoletniego, wyrzucił na jej twarz palący rumieniec, gdy wyrzekła te słowa:
— Tak, kocham cię! — powtórzyła tonem stłumionym, ale stanowczym. — Przecież na tym strasznym świecie poświęcenie istoty, która chce ci służyć, być ci użyteczną, żyć w twem cieniu, nie jest rzeczą znów tak pospolitą... Jak pan widzisz, nie mam względem ciebie kokieteryi, niemam dumy... Jeżeli mnie pan nie kochasz, wszystko się dla mnie skończyło i cóż mi przyjdzie z tej dumy? Ale jeżeli mnie kochasz, jeżeli mnie kochasz!...
I przymknęła oczy, jak gdyby ta myśl ból jej sprawiała w zbytku szczęścia.
— ...To zrozumiesz, że dlatego, by mieć prawo oddania ci życia, noszenia twego nazwiska, nazywania się twoją żoną, towarzyszenia ci wszę-
Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/449
Ta strona została skorygowana.
443
KOSMOPOLIS.