Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/451

Ta strona została skorygowana.
445
KOSMOPOLIS.

jakich tylko był zdolny; ale i to jest prawdą, że ta sympatya nie zagarnęła nigdy i nie zagarnie pod swe panowanie strony chłodnej i przezornej jego duszy. Prawda, że mu się ona podobała ze swą pięknością słowianki zitalizowanej, że tak powiemy, tak dalece, że gdyby nie był człowiekiem bardzo, pod pewnym względem, uczciwym, byłby z rozkoszą został jej kochankiem. Ale i to także jest prawdą, że interesował się nią przedewszystkiem przez prostą ciekawość, której się już poczynał opierać z obawy, by go zbyt daleko nie zaprowadziła, nie pozbawiła niepodległości umysłowej, tej jedynej rozkoszy dusz wrażliwych i ruchliwych! To też ta rozmowa tak rozrzewniająca, w której czuć było rozpacz głęboką i której każde słowo później łzy żalu w nim budziło, w tej chwili zrobiła wrażenie raczej obawy, niż litości. Tak, obawiał się ognia, płonącego w oczach młodej dziewczyny, obawiał się wzruszenia, które nim owładało, obawiał się tej dziwnej siły, jaką nagle rozwinęło to dziecię, obawiał się, by nie uległ mimowoli namiętności zupełnej, wyłącznej i gwałtownej, on, który lubił tylko świat niezdecydowanych półcieni, półszczęścia i półniedoli, wzruszeń łagodnych i sztucznych. Ona milczała i on milczał. Gdy nakoniec przerwał to okrutne milczenie, już sam ton jego głosu przekonał nieszczęśliwą o niepowodzeniu tego ostatecznego odwołania się jej do życia. Chcąc zakląć ducha samobójstwa, ostatnią swą