Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/454

Ta strona została skorygowana.
448
KOSMOPOLIS.

czasz... powinieneś pan już dawniej odjechać... Nie broń się pan — dodała, widząc, że jej chce przerwać — o nic pana nie obwiniam. Zawsześ pan był ze mną szczery, nigdy nie dałeś mi prawa sądzić, że czujesz dla mnie coś więcej nad prostą przyjaźń... Byłam szalona... Nie karz mnie pan, zostając tu dłużej... Po rozmowie, jaką mieliśmy ze sobą, honor mój wymaga, żebyśmy się więcej nie widzieli...
— Masz pani słuszność — rzekł Julian, po chwilowem milczeniu. Wziął kapelusz, który położył na stole zaraz z początku tych odwiedzin, tak nagle zakończonych, w skutek wybuchu dziwnych, nieoczekiwanych uczuć. Oboje spojrzeli jeszcze raz na siebie. Ileż to razy odtąd miał ją widzieć w wyobraźni, taką bladą śmiertelnie, z ustami ściśniętemi boleśnie, twarzą wilgotną od łez, które płynąć już nie chciały, surową i tragiczną, w swej sukni jasnej, wiosennej, z rękami skrzyżowanemi na drobnej piersi widocznie z zamiarem, by dłoni nie podać. On także swej nie wyciągnął; zrozumiał, że biedne dziecko powiedziało mu prawdę. Był mocno zmieszany i rzekł: „a więc do widzenia“... Pochyliła swą jasną główkę w milczeniu. Czy zapomni on kiedy tego widma najsłodszej i najniewinniejszej ofiary?
Drzwi się zamknęły. Alba Steno znów została sama. W pół godziny później, gdy służący przyszedł zapytać jej się o rozkazy względem powozu, który hrabina odesłała, według obietnicy, za-