był Dorsenne, zamierzający stanowczo teraz wracać do Paryża, zauważył w powieściopisarzu tak głęboki smutek, że go zatrzymał u siebie na śniadanie, potem towarzyszył mu w jego bieganinie za interesami, wreszcie zaprowadził go tutaj, w miejsce odosobnione i gdzie trudno bardzo się dostać, w nadziei, że zdoła go zbudzić z tej jego bezwładności naprawdę przerażającej, przez pokazanie mu tych miejsc. W zimie bowiem Julian już ze dwadzieścia razy prosił o to i zawsze dawny żuaw, który w skutek swych stosunków z dworem papiezkim mógł odwiedzać te ogrody, gdzie mu się podobało, nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za wprowadzenie tu obcego. Jeżeli więc porzucił swe skrupuły, to musiał z jednej strony bardzo kochać Dorsenne’a, z drugiej być o niego niespokojnym. Przechadzka ta zresztą miała tylko ten rezultat, że dowiedział się wszystkich szczegółów śmierci Alby Steno, które wiadome były jedynie powieściopisarzowi, a choć one tylko część rzeczywistości obejmowały, wystarczały jednak, by dzielne i tkliwe zarazem serce starego szlachcica doznało głębokiego wzruszenia. Chciał pocieszyć swego przyjaciela. Ale cóż mu powiedzieć, kiedy widział w nim winę, że tak nierozważnie bawił się, przez epikureizm sentymentalny, z chorą duszą biednej Alby? A przytem jego sumienie gorliwego chrześcianina nie mogło mu darować roli, jaką odegrał w pojedynku między Gorskim i Chapronem.
Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/469
Ta strona została skorygowana.
463
KOSMOPOLIS.