Nie upłynęło dziesięciu nawet minut po rozmowie Dorsenne’a z Florentynem Chapron, gdy nieroztropny powieściopisarz zadał sobie pytanie, czy nie byłoby rozsądniej nie mieszać się wcale do sprawy, dla której jego wdanie się było całkiem bezużytecznem. Obawa nieuniknionego dramatu, która nim owładnęła zrazu w skutek rozmowy z Montfanonem i w skutek przekonania się, że pani Gorska nic nie wie o powrocie swego męża — ta przerażająca i nieprzeparta wizya ukrytego pokoju, nagle zbroczonego krwią, znikła przez najprostszy zbieg okoliczności. Całe towarzystwo udzielało sobie nawzajem wrażeń, wyniesionych ze smutnych i pysznych salonów Castagna i schodziło po szerokich pięknych schodach z kolumnami, przez okna których uśmiechał się pod słońcem palącem, śród ciemnej zieleni i błyszczących kwiatów, mały ogród, który Dorsenne porównał do twarzy ludzkiej. Młody człowiek postępował nieco przodem, obok Alby Steno którą usiłował