PAN JOURDAIN: FA, FA. W istocie! O moi rodzice! jakiż ja mam żal do was! jakżeście mnie ciężko ukrzywdzili!
NAUCZYCIEL FILOZOFJI: Głoskę R, podnosząc koniec języka aż do górnego podniebienia w ten sposób, iż, potrącony z pewną siłą przez wychodzącą falę powietrza, ustępuje jej i wraca ciągle na to samo miejsce, wprawiony w niejakie drżenie: R, RA.
PAN JOURDAIN: R, R, RA; R, R, R, R, R, RA. To prawda. Co z pana, doprawdy, za uczony człowiek! Ach, ile ja czasu straciłem! R, R, R, RA.
NAUCZYCIEL FILOZOFJI: Wyłożę panu gruntownie wszystkie te osobliwości.
PAN JOURDAIN: Bardzo pana proszę. A teraz, muszę się panu zwierzyć z jednej rzeczy. Kocham się w pewnej bardzo wysoko położonej osobie, i pragnąłbym abyś mi pomógł napisać bilecik, który chciałbym upuścić u jej stóp.
NAUCZYCIEL FILOZOFJI: Bardzo chętnie.
PAN JOURDAIN: To będzie delikatnie, prawda?
NAUCZYCIEL FILOZOFJI: Z pewnością. Chce pan napisać wierszem?
PAN JOURDAIN: Nie, nie; nie chcę wierszy.
NAUCZYCIEL FILOZOFJI: Wolisz zatem prozą?
PAN JOURDAIN: Nie, nie; ani wierszem, ani prozą.
NAUCZYCIEL FILOZOFJI: Musi być albo jedno albo drugie.
PAN JOURDAIN: Czemu?
NAUCZYCIEL FILOZOFJI: Z tej przyczyny, iż, dla wyrażenia myśli, posiadamy jedynie wiersz lub prozę.