Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

Lepszego też nie pragnę i klnę się bez sromu,
Że pełniejszej krwi konia nie sprzedał nikomu...
Główka jak u Araba, ot, rzekłbyś, panienka,
Szyja, jak u łabędzia, wysmukła i cienka,
Pęciny zwinne, mocne, lśniąca sierć na brzuchu,
Żywość, mówię ci, widna w każdziuteńkim ruchu,
Nogi, u kata! nogi! krzyż tęgi (rzecz dziwna,
Mnie jednemu ta szkapa nie była przeciwna;
Nawet Jasiek od Gaveau, chociaż zucha kawał,
Gdy miał jej dosiąść, dziwnie nieswój się wydawał),
Zad, co do szerokości, istny dziw nad dziwy,
A uda, Bóg wie jeden! słowem, cud prawdziwy;
Stom pistolów odrzucił zań — byłbym szalony! —
Wraz z koniem, co dla króla był tu przywiedziony.
Dosiadam więc gniadosza: niby piorun wali;
Spostrzegam pieski, równią pędzące w oddali,
Popędzam i, przeciąwszy dobry kawał jarem,
Tuż za psiarnią sam jeden zostaję z Drekarem.
Jeleń w gąszcz: już z godzinę tropią pieski nasze;
Zagrzewam je, w róg dmucham, co mogę hałaszę,
Rad i wesół, okazja bo w istocie rzadka.
Wykurzam go z gęstwiny — rzecz idzie jak z płatka,
Wtem, przy starszym, wyrywa się spiczak dość spory;
Część mych piesków oddziela się od reszty sfory,
I w mych oczach, markizie, cóż ty na to? haha!
Mięszają się już, płoszą, sam Chytroś się waha!
Wtem, znalazł się: chwileczkę się pokręcił jeszcze,
I pędzi dobrym śladem; ja trąbię i wrzeszczę:
„Za Chytrosiem! hej! pieski!“ sam widzę też ślady
Na kretowisku, dmę więc w róg nie od parady,
Psy zwracają, gdy nagle, zrozum mą torturę,
Młody spiczak wypada na mego szlachciurę:
Dalejże cymbał trąbić — psy już za nim walą —
I krzyczeć na głos cały: „Hallo! hallo! hallo!“
Psy, jak powiadam, za nim; ja, z wzruszenia blady,
Też pędzę, wciąż po drodze widząc jeszcze ślady;
Ale, ledwie uważniej raz rzuciłem okiem,