będę nań mógł zapracować; nie mogło być inaczej. — Mój przyjacielu, rzekł mówca, czy wierzysz, że papież jest antychrystem? — Nie słyszałem jeszcze o tem, odparł Kandyd; ale, czy jest czy nie jest, ja nie mam chleba. — Nie wart go jesteś, rzekł tamten: precz, nędzniku, precz, łotrze, nie zbliżaj się do mnie póki życia“. Żona mowcy wystawiła głowę przez okno, i, na widok człowieka który wątpi iż papież jest antychrystem, wypróżniła mu na łeb pełny... O, nieba! do jakichż wybryków posuwa się żarliwość religijna u dam!...
Połowa podróżnych, osłabionych, dławionych ową niepojętą męczarnią w jaką kołysanie okrętu wprawia nerwy i wszystkie humory cielesne wstrząsane w najsprzeczniejszych kierunkach, nie miała nawet siły myśleć o niebezpieczeństwie. Druga połowa wydawała okrzyki i wznosiła modły; żagle poszły w strzępy, maszty w drzazgi, dno się rozpukło. Pracował kto mógł, nikt nie rozumiał drugiego, nikt nie kierował pracą. Anabaptysta pomagał trochę przy sterze, stojąc na pomoście; jakiś majtek, wściekły, uderzył go z całych sił i rozciągnął na pokładzie, ale, od ciosu jaki mu wymierzył, sam doznał tak gwałtownego wstrząśnienia, iż wypadł na łeb ze statku. Tak wisiał, zaczepiony o kawałek złamanego masztu. Dobry Jakób spieszy z pomocą, pomaga mu wgramolić się z powrotem, i, z wielkiego wysiłku, stacza się w morze, w oczach tegoż majtka, który pozwala mu zginąć nie racząc nawet nań spojrzeć. Kandyd zbliża się, widzi swego dobroczyńcę, jak zjawia się jeszcze raz na fali, i zanurza się w niej na zawsze. Chce rzucić się za nim w morze: filozof Pangloss