Mimo iż zawsze w ruchu, z chwilą zjawienia się Wirginii uspokajał się i spieszył usiąść koło niej. Często, przez czas posiłku, żadne nie wymówiło ani słowa. Milczenie ich, prostota póz, piękność nagich stóp, pozwalałyby mniemać, iż ma się przed sobą starożytną grupę z białego marmuru, przedstawiającą parę dziatek Nioby; ale ze splatających się spojrzeń, z uśmiechów odpłaconych jeszcze słodszym uśmiechem, możnaby ich wziąć za dzieci nieba, za owe błogosławione duchy, których przyrodą jest kochać się i które nie potrzebują wyrażać uczuć zapomocą myśli, a przywiązania zapomocą słów.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
...Wdrapali się razem na zbocze, którem poprzednio zeszli; dobiwszy szczytu, siedli pod drzewem, zmożeni wysiłkiem, pragnieniem i głodem. Zrobili, od wschodu słońca, na czczo, więcej niż pięć mil. Paweł rzekł: „Siostrzyczko, minęło południe, jesteś głodna i spragniona; nie znajdziemy tu nic; zejdźmy do stóp pagórka i poprośmy tego człowieka o jaki posiłek. — Och, nie, mój złoty, odparła Wirginia, nadto mnie przestraszył. Przypomnij sobie, co nieraz powiadała mama: „Chleb niedobrego człowieka staje się w ustach żwirem“. — Cóż tedy poczniemy? rzekł Paweł: drzewa, które tu widzę, nie dają jadalnych owoców; niema nawet tamaryszku ani cytryny, którąbyś się mogła orzeźwić. — Bóg ulituje się nad nami, odparła Wirginia; użycza wszak ucha głosowi najmniejszych ptaszków, które proszą o pożywienie“. Ledwie rzekła te słowa, kiedy usłyszeli szmer źródełka sączącego się z pobliskiej skały. Podbiegli ku niemu; ugasiwszy pragnienie wodą czystszą niż kryształ, zjedli nieco rzerzuchy rosnącej nad brzegiem.
Spożywszy obiad, znaleźli się w nowym kłopocie: brakło im przewodnika, któryby ich odprowadził do domu. Zeszli z pagórka Czarnej Rzeki biorąc się ku Północy i, po godzinie marszu, przybyli nad brzeg szerokiej rzeki zagradzającej drogę. Ta rozległa część wyspy,