cham i twoją; ale, kiedy cię zwą synem, kocham je więcej jeszcze. Pieszczoty, któremi cię obsypują, milsze mi są niż te których sama od nich doznaję. Pytasz, czemu mnie kochasz; ależ wszystko co wzrosło i chowało się razem, kocha się między sobą. Patrz na te ptaszki: wychowane w jednem gniazdku, kochają się jak my; są zawsze razem, jak my. Słuchaj jak się wołają i odpowiadają sobie, z drzewa do drzewa. Tak samo, kiedy echo przynosi mi melodje twojej fujarki ze szczytu gór, i ja powtarzam ich słowa w dolinie. Jesteś mi drogi, zwłaszcza od czasu gdy chciałeś bić się za mnie z panem owej niewolnicy. Od tej pory, powtarzałam sobie nieraz: „Och, brat mój ma dobre serce; gdyby nie on, byłabym umarła z przerażenia“. Modlę się codzień do Boga za moją matkę, za twoją, za ciebie, za nasze poczciwe sługi: ale, kiedy wymawiam twoje imię, zdaje mi się, że żarliwość moja wzrasta. Tak usilnie proszę Boga, aby ci się nie zdarzyło nic złego! Czemu chodzisz tak daleko i tak wysoko szukać dla mnie kwiatów i owoców? czyż nie mamy ich dosyć w ogrodzie? Jakiś ty zmęczony! cały zlany jesteś potem“. I, białą chusteczką, wycierała Pawłowi czoło i policzki, obsypując go pocałunkami.
Jednakże, od pewnego czasu, Wirginia czuła, iż trawi ją jakieś nieznane cierpienie. Piękne niebieskie oczy podkrążyły się ciemną obwódką; cera zżółkła, powszechna omdlałość zmagała jej ciało. Pogoda nie kwitła już na czole, ni uśmiech na wargach. Naprzemian, ulegała napadom wesołości i smutku bez przyczyny. Stroniła od niewinnych gier, od lubych zajęć, towarzystwa ukochanej rodziny. Błądziła tu i tam po najbardziej ustronnych okolicach, szukając wszędzie spoczynku i nie znajdując go nigdzie. Niekiedy, na widok Pawła, biegła ku niemu w wesołych podskokach: naraz, gdy się znalazła tuż przy nim, chwytało ją nagle zakłopotanie, żywy rumieniec barwił blade lica, oczy zatrzymywały się na jego oczach. Paweł mówił: „Zieloność okrywa skały; ptaszki
Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/377
Ta strona została uwierzytelniona.