Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/423

Ta strona została uwierzytelniona.

posępnego orszaku. Nagle, niewyraźny szmer wychodzi z pod grobowej zasłony; pochylam się, i te przerażające słowa (które ja jeden tylko słyszałem) uderzają moje uszy: „Boże miłosierdzia, spraw, abym się już nie podniosła z tego śmiertelnego posłania, i obsyp dobrodziejstwy brata, który nie podzielił mej zbrodniczej miłości“.
Na te słowa wydzierające się z trumny, oślepia mnie blask straszliwej tajemnicy; rozum mi się mąci, osuwam się na śmiertelny całun, tulę siostrę w ramiona i wołam: „Czysta małżonko Jezusa Chrystusa, przyjm me ostatnie uściśnienie poprzez lody zgonu i otchłanie wieczności, dzielące cię już od brata!“
Ten wybuch, wykrzyk, łzy, mącą obrządek: ksiądz przerywa, zakonnice zapuszczają kratę, tłum faluje i tłoczy się ku ołtarzowi, wynoszą mnie bez zmysłów. Jakże mało wdzięczen byłem tym, którzy mnie przywołali do życia! Dowiedziałem się, otwierając oczy, że dopełniono obrządku i że siostra dostała ataku gorączki. Kazała prosić, bym się już nie starał jej widzieć. O nędzy mego życia! siostra lęka się mówić z bratem, brat wzdryga się odezwać do siostry! Wyszedłem z klasztoru niby z owego miejsca pokuty, gdzie płomienie przygotowują nas do niebiańskiego życia, i gdzie straciło się, jak w piekle, wszystko, prócz nadziei...
...Sprzedaż niewielkiego mienia, które mi pozostawało i które odstąpiłem bratu, przygotowania związane z wyprawą, przeciwne wiatry, zatrzymały mnie długo w porcie. Chodziłem co rano zasięgnąć wiadomości o Amelji; za każdym razem wracałem z nową przyczyną do podziwu i łez.
Błądziłem bezustanku dokoła klasztoru zbudowanego nad brzegiem morza. W małem, zakratowanem okienku wychodzącem na opustoszałe wybrzeże, spostrzegałem często zakonnicę, siedzącą w postawie pełnej zadumy; marzyła, spoglądając na Ocean, gdzie pojawiał się, od czasu do czasu, statek pomykający ku krańcom ziemi.