Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/477

Ta strona została uwierzytelniona.

aż do takiego oświadczenia: „Nie zaprowadziłbym na tę sztukę mej kochanki“...
Przerażającem jest myśleć, że istnieje, po naszych dziennikach, wielu uczciwych rzemieślników, którzy posiadają jedynie tę receptę dla wyżywienia siebie wraz z liczną rodziną.
...Kiedy pomyślę, iż widywałem pod stołem, a nawet gdzieindziej, dość sporą liczbę owych cerberów cnoty, wracam do lepszego mniemania o sobie. Jakiebądź miałbym przywary, oni mają inną, w moich oczach największą i najgorszą ze wszystkich: obłudę.
Dobrze szukając, znalazłoby się może jeszcze jedną maleńką przywarkę; ale ta jest tak wstrętna, że doprawdy nie śmiem jej prawie wymienić. Zbliżcie się, a szepnę wam do ucha: zawiść.
Zawiść, nie co innego.
Ona to sunie się i pełza poprzez te ojcowskie kazania: mimo wszelkich starań aby ją ukryć, od czasu do czasu, ponad metafory retoryki, błyśnie mała, płaska głowa tej żmiji: widzi się ją, jak, rozszczepionym językiem, oblizuje wargi aż sine od jadu; słyszy się, jak syczy pocichutku w cieniu jakiegoś zdradliwego epitetu.
Rzeczą pewną i łatwą do wykazania — w razie gdyby ktoś wątpił — jest wrodzona antypatja krytyka do poety — tego który nie tworzy nic, do tego który tworzy — szerszenia do pszczoły; — wałacha do ogiera.
Zostajesz krytykiem dopiero wówczas, kiedy, w twoich własnych oczach, niezbitym faktem jest, że nie możesz być poetą. Nim się zgodziłeś na smutną rolę pilnowania płaszczów i znaczenia punktów jak chłopiec przy bilardzie lub piłce, zalecałeś się długi czas do Muzy, próbowałeś uszczknąć jej dziewictwo; ale nie masz dość wigoru potemu; tchu ci zabrakło: blady, wypruty z sił, osunąłeś się do stóp świętej góry.
Pojmuję tę nienawiść. Boleśnie jest patrzeć jak inny zasiada do uczty, na którą ciebie nie zaproszono; jak