JOANNA. Dziękuję panu za przyrzeczenie. Gdyby pan miał go pożałować, powtarzam że przyjmę wszystkie warunki, które pan naznaczy. Proszę liczyć na mą wdzięczność. Czyż mogę w tej chwili inaczej naprawić swoje winy? Czy jest jaki sposób uczynienia panu zadość? Gdyby nawet miał mi pan nie uwierzyć, wyznaję, iż zrobiłabym wszystko w świecie, aby zostawić panu mniej niekorzystne wspomnienie. Co mogę uczynić? jestem na twoje rozkazy.
FORTUNIO. Nic. Żegnam panią. Bądź bez obawy; nigdy nie będziesz miała przyczyny użalać się na mnie. (Zbiera się do odejścia i bierze swoją piosenkę).
JOANNA. Och, Fortunio, zostaw mi to.
FORTUNIO. I cóż z tem poczniesz, okrutna istoto? Mówisz oto od kwadransa, i nic z serca nie wyszło z twoich ust. Co tutaj twoje przeprosiny, ofiary i zadośćuczynienia! Co twój Clavaroche i jego głupia próżność? co tu znaczy moja duma! Myślisz tedy, że ją zraniłaś? Myślisz, że chodzi mi o to, iż wystrychnięto mnie na dudka i zabawiono się moim kosztem? Ani nawet nie pamiętam tego. Więc kiedy mówię, że cię kocham, ty myślisz, że ja nic nie czuję? Kiedy ci mówię o dwóch latach męki, myślisz, że ja robię tak jak ty? Tak! łamiesz mi serce, twierdzisz że żałujesz tego, i w ten sposób rozstajesz się ze mną! Konieczność, powiadasz, popchnęła cię do błędu, i ubolewasz nad tem; rumienisz się, odwracasz głowę; cierpienie moje budzi w tobie litość; widzisz mnie, pojmujesz coś uczyniła, i oto jak leczysz ranę, którąś zadała! Ach! ta rana jest w sercu, Joanno, i wystarczało ci wyciągnąć rękę. Przysięgam ci, gdybyś była chciała, mimo, że wstyd przyznać się do tego, gdybyś nawet ty sama miała się uśmiechnąć, byłem zdolny zgodzić się na wszystko. O Boże! siły mnie opuszczają; nie zdołam stąd wyjść. (Opiera się o fotel).