Rozpoczęły bardzo żywy ogień na nieprzyjaciela, który odstrzeliwał się energicznie; niebawem, reduta Cheverino skryła się w gęstej chmurze dymu.
Nasz pułk był niemal zasłonięty od rosyjskiego ognia małem wzgórzem. Kule, rzadko zresztą muskające nas (strzelali bowiem głównie do naszych kanonierów), przelatywały nad głowami, lub, conajwyżej zasypywały nas ziemią i żwirem.
Skorośmy otrzymali rozkaz aby iść naprzód, kapitan spojrzał na mnie z uwagą, co sprawiło, iż, z możliwie najswobodniejszą miną, pogładziłem się po młodych wąsikach. Zresztą, nie bałem się; jedyną mą obawą było, aby ktoś nie pomyślał że się boję. Te niegroźne kule tem bardziej utwierdziły mnie w heroicznym spokoju. Miłość własna mówiła mi, że znajduję się w prawdziwem niebezpieczeństwie, skoro, ostatecznie, jestem pod ogniem baterji. Byłem zachwycony własną swobodą ducha i myślałem z jaką przyjemnością opowiem wzięcie reduty Cheverino, w salonie pani de B***, przy ulicy Provence.
Pułkownik przeszedł koło naszej kompanji; odezwał się do mnie: „No, zobaczysz ładne rzeczy na początek“.
Uśmiechnąłem się wielce marsowo, otrzepując rękaw, który kula armatnia, padając o trzydzieści kroków, zbryzgała nieco ziemią.
Zdaje się, że Rosjanie zauważyli lichy rezultat swoich kul; zastąpili je bowiem granatami, które łatwiej mogły nas dosięgnąć w ukryciu. Spory odłamek zerwał mi czako i zabił człowieka obok mnie.
— Winszuję panu, rzekł kapitan, podczas gdy poprawiałem czako, jesteś pan bezpieczny na cały dzień.
Znałem ten przesąd żołnierski, który uważa, że non bis in idem[1] ma zastosowanie zarówno na polu bitwy, jak w sali sądowej. Włożyłem rezolutnie czako.
— To się nazywa ukłon bardzo wymuszony, rzekłem jak mogłem najweselej. Ten lichy żarcik wydał się — zważywszy okoliczności — doskonały.
- ↑ Non bis in idem (łac.) — nie można orzekać dwa razy w tej samej sprawie.