zapomocą prozopopei właściwej ballacie, kazała mówić samemu zmarłemu, aby pocieszać przyjaciół, lub dawać im rady. W miarę jak improwizowała, twarz jej przybierała natchniony wyraz; płeć barwiła się przejrzystą różowością, która tem więcej uwydatniała blask zębów i ogień rozszerzonych źrenic. Była to pytonissa na trójnogu. Prócz kilku westchnień, kilku zduszonych szlochów, nie dosłyszałoby się ani najlżejszego szmeru w tłumie, który cisnął się dokoła niej. Mimo że Orso mniej niż ktokolwiek inny dostępny był tej dzikiej poezji, niebawem udzieliło mu się powszechne wzruszenie. Ukryty w ciemnym kącie, płakał na równi z synem Pietriego.
Nagle uczynił się lekki ruch w audytorjum: krąg otworzył się, weszło kilku obcych. Z szacunku jaki im okazano, z pośpiechu z jakim uczyniono miejsce, widocznem było, iż są to ludzie znaczni, których odwiedziny przynosiły zaszczyt domowi. Mimo to, przez cześć dla ballaty, nikt nie odezwał się do nich ani słowa. Ten, który wszedł pierwszy, wyglądał na mężczyznę lat czterdziestu. Czarne ubranie, czerwona wstążeczka w kształcie rozety, powaga i pewność siebie malujące się na twarzy, pozwalały, od pierwszego rzutu oka, odgadnąć prefekta. Za nim wszedł przygarbiony starzec, o żółciowej cerze, starający się, pod zielonemi okularami, ukryć lękliwe i niespokojne spojrzenie. Miał czarne ubranie, zbyt obszerne, które, mimo że zupełnie jeszcze nowe, zrobione było widocznie przed wielu laty. Wciąż trzymający się boku prefekta, wyglądał na człowieka, który, możnaby rzec, chce się skryć w jego cieniu. Wreszcie, za nim, weszli dwaj młodzi ludzie o słusznej postawie, z cerą spaloną przez słońce, o policzkach ocienionych gęstymi bokobrodami, z okiem dumnem, zuchwałem, okazującem lekceważącą ciekawość. Orso miał czas zapomnieć fizjognomij swoich krajanów; ale widok starca w zielonych okularach obudził w nim natychmiast dawne wspomnienia. Obecność jego w towarzystwie prefekta wystarczała, aby go poznać.
Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/522
Ta strona została uwierzytelniona.