cownię, obrano, jako większe, na salę godową, i tam też obaj przyjaciele rozpoczęli wspólne przygotowania do tej uczty Baltazara w kieszonkowem wydaniu.
Ale, przy małym stoliku przy którym zasiedli, przy tym ogniu gdzie wilgotne polana lichego drzewa trawiły się bez płomienia i ciepła, usiadł również i zajął miejsce melancholijny gość, majak minionej przeszłości.
Godzinę co najmniej siedzieli milczący i zasłuchani, obaj zapewne pochłonięci tą samą myślą i silący się ją ukryć. Marcel pierwszy przerwał milczenie.
— Słuchajno, rzekł, to jakoś nie to, cośmy sobie obiecywali.
— Jak to rozumiesz? spytał Rudolf.
— Ech, Boże! wykrzyknął Marcel, nie będziesz ze mną grał komedji! Myślisz o tem, o czem należałoby zapomnieć, a i ja także, do kroćset... nie zapieram się.
— Więc co...?
— Więc to, że trzeba z tem już zrobić koniec. Do djabła ze wspomnieniami, od których wino traci smak i które sprawiają że siedzimy smutni, podczas gdy wszyscy się bawią! wykrzyknął Marcel, czyniąc aluzję do wesołych okrzyków, które dobywały się z sąsiednich pokoi. — No, dalej, myślmy o czem innem, i niech to będzie ostatni raz.
— Zawsze to sobie powtarzamy, a jednak... rzekł Rudolf, zapadając znów w zadumę.
— A jednak wciąż do tego wracamy, odparł Marcel. To stąd, iż, zamiast szczerze szukać zapomnienia, robimy z najbłahszych rzeczy pozór do przywoływania wspomnień; stąd zwłaszcza, że uparcie żyjemy w środowisku, w którem żyły istoty będące tak długo naszem udręczeniem. Jesteśmy niewolnikami nałogu, bardziej jeszcze niż uczucia. Te więzy trzeba skruszyć, inaczej strawimy się w śmiesznej i haniebnej niewoli. A więc, przeszłość minęła, trzeba potargać ogniwa, które nas jeszcze z nią łączą. Nadeszła godzina, aby iść naprzód,
Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/530
Ta strona została uwierzytelniona.