Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/548

Ta strona została uwierzytelniona.

Czyśmy nie dosyć, powiedz, ty można królowo,
Gwiazdo morza, ty zawsze pogodna bogini,
Czyśmy nie dość błądzili w odmętach pustyni
Wodnej, wśród raf, burz strasznych lub straszliwszej ciszy?
Niedość nam smutków, piekła, gdy serc dwoje dyszy
Nabrzmiałych nienawiścią: niedość tej obroży
Wciąż szarpanej daremnie? ach, kłótnie te, gorzej,
Te zdrady, gorzej jeszcze: aż, na sam ostatek,
Pokój, nieprawdaż? pokój: coś niby opłatek
Dzielony wspólnie, pokój na dobre, wytchnienie?
Ach, to byłby cel, prawda? to życia marzenie
Więcej niźli małżeńskie, niemal Chrystusowe...

O, licha ty szynkownio, skąd na moją głowę
Spłynęło tyle dobra...

IV.

Nasz związek, szorstki nieraz, och, brutalny zgoła,
Ma jakąś słodycz, której ocenić nie zdoła
Nikt inny; te natury dzikie, bez oparcia,
Są niby pole bitwy, gdzie nagle, wśród starcia,
Przychodzi rozejm, słodszy tem im bardziej kruchy.
Ciężki sen się rozprasza w marzeń zwiewne puchy,
Rzeźwość lubą, radością pijane szaleństwo:
Rzekłbym, anioł tchnął na mnie swe błogosławieństwo,
Spłynąwszy z woli wyższej przez niebiańskie wrota,
W owych chwilach spokoju, gdy słodka pieszczota
Jedwabnem skrzydłem muśnie mnie, o dobry losie!
I ty, prawda, to samo czujesz? w twoim głosie
Słyszę to, czytam w oku; wszak to nie złudzenie
Moje? Życie mi wówczas śle wszystkie promienie,
Tak iż gdzieś mi przepada, wraz z świeżych trosk falą,
Przeszłość cała rozbitka, bałwany co walą
Jeszcze o bort, na zgubę człowieczą zawzięte.
I ty, nieprawdaż, czujesz tak samo te święte