Stać się niby twym bratem, i snuć się przy tobie,
I umrzeć tak dla ciebie, mej siostry, lub raczej
Żyć tak, strzegąc byś mogła trwać — nie, nie w rozpaczy,
Lecz w smutku tym bezdennym, w którym się tak rada
Kąpiesz, choć czasem głos twój co insze mi gada,
Dobrze świadom, że iskra wesela w twej twarzy
Sprawia, iż własnych smutków brzemię mniej mi waży.
O kobieto! o siostro! o wszystko ty moje!
My, niepoprawni, w naszej tęsknocie we dwoje!
Jeno ty, wielkie serce, obce ścieżkom krzywym,
Raczej podległe szałom, nawrotom straszliwym,
Broczysz ciągle na świeżo swoją dawną raną.
Dobrze czynisz, zapewne, skoroć tak pisano.
Zasię ja, smutki swoje, rany, święcę tobie,
Kładnę pod twoje stopy... Ja, czy dobrze robię?
Ale, dławiąc mą miłość, strzegę jej, by była
Bogdaj jako katafalk sercu twemu, miła,
Bogaty, strojny kirem, podobny niejako
Miłości twej, snującej się w cieniach, lub jako
Marzenie o oddaniu zupełnem, szczęśliwem.
Wierzaj mi. Wszelki inny plan byłby fałszywym.
Więc, pomnąc zawsze o Nim, tak jak i ja o Niej
Pomnę, kochaj mnie, błagam, nie cofaj mi dłoni;
Kochaj we mnie oddanie moje i, przez Boga,
Jeślić z tem nazbyt ciężko, odpuść ty mi, droga!
Pośród niewielu przywar obcych mi, zamieszczę
Zazdrość, owo uczucie nad inne złowieszcze,
Względem ciebie, ty Kłamstwo moje ubóstwione,
Coś mną tak zawładnęło, tak wszelką obronę
Starło we mnie, iż, kiedy wychodzisz cacana
(Ba, na godziny całe!), strojna, wymuskana,