Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/552

Ta strona została uwierzytelniona.

Za cały pozór, pretekst, chytrość, mrukniesz sobie:
„Wychodzę, mam sprawunki“, i ja wierzę tobie!
Tak, bardziej niźli w Krzyża znak ja w ciebie wierzę,
Więc wolno ci jest nawet (pusty śmiech mnie bierze),
W pachnącym negliżyku znikając od ranka,
Drwić mi w oczy: „Patrz, idę do mego kochanka“;
Wówczas nie wierzę tobie, pewny że żartujesz.
I wolałbym, to pewna — mów, czy ty to czujesz?
Iść za własnym pogrzebem (zaklęcie dość duże:
Niby, gdybym cię stracił), niż być w tego skórze,
Ktoby mi otwarł oczy i dowieść próbował
Twoich szelmostw — już onby tego pożałował!
Lecz strzeż się! niebezpieczeństw nie mierzyć hałasem.
Ty wiesz, czasem jest we mnie coś groźnego, czasem
Przyłapię się na geście, ruchu — ostatecznie
Jest się mężczyzną, prawda? — można mówić grzecznie,
Niemniej laseczka chybko obraca się w dłoni,
Lub rewolweru lufka o zęby zadzwoni
Zbyt uprzejmemu panu, lub, jeśli dobrodziej
Woli, nożyk pod żebro takoż się przygodzi.
Krew nie woda, a nerwy nie postronki; owo
Ciebie też jak poniesie, duszko, to już zdrowo:
Nietrudno na tej drodze dopytać się zwady.
Nie z powodu jakoby odsłoniętej zdrady,
Tak rozumiem przynajmniej, zważywszy szeroki
Sąd mój o tem, lecz mamy oboje wyskoki
Co sprawiają, że nie jest z nas bezpieczna para.
Nie będąc więc zazdrosnym — haniebna przywara! —
Biorę na kieł, jak rumak krwi szlachetnej, skoro
Łechtnąć mnie w słaby punkcik, a mam ich dość sporo.
Cała rzecz wtedy nie w tem, by się kryć przedemną,
Ach, nie, ty zwłaszcza! jeno, tą buźką przyjemną,
Ukoić, udobruchać mnie porą sposobną,
Nasycić mnie pieszczotą, zgrubsza, średnio, drobno,
Do omdlenia, i znowuż do nowego chcenia,
Do spazmu, do szaleństwa, długo, bez wytchnienia,
Aż rozgżonego dziecka wybuchnę histerją,