Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/113

Ta strona została przepisana.

jętnem zachowaniem swojem przypuszczeń do których go jej trwoga i pomięszanie upoważnić mogły.
Pomimo dość późnej jesieni dzień był gorący i zdawał się zapowiadać burzę; niebo okryte ciężkiemi chmurami przyczyniało się jeszcze do spotęgowania smutku Zuzanny. Siedząc na pniu drzewa cisowego wygiętego sztucznie w kształcie fotela, z głową ukrytą wpośród ciemnych liści, zapadała w marzenie do półsnu podobne, gdy rozbudził ją nagle głos ciotki.
Panna Konstancya, z głową osłoniętą dziwacznym kapeluszem i twarzą zaczerwienioną od szybkiego biegu i gorąca, dążyła ku niej i położyła na jej kolanach sporą paczkę.
— Moja droga Zuzanno, — zaczęła pośpiesznie — wyobraź sobie, że to dzisiaj moje imieniny. Obudziwszy się pomyślałam: „Nikt zapewne nie będzie mi składał życzeń, bo nikt o tem nie myśli, cóż więc mogłabym uczynić abym sobie sprawić prawdziwą przyjemność?” I prędko doszłam do tego przekonania, że największą dla mnie przyjemnością będzie ofiarować ci suknię, której pragnęłaś. Poszłam więc rano do Saumur z Fanszetką i oto jestem wraz z podarunkiem.
— Droga, kochana cioteczko! Pieszo byłaś w Saumur? — zawołała Zuzanna, ściskając i całując ciotkę, której serce wezbrało radosnem uniesieniem.
— W tamtą stronę pojechałyśmy, bo nam się trafił jakiś powóz, ale z powrotem przyszłyśmy pieszo. Myślałam najpierw, aby cię zabrać ze