Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/118

Ta strona została przepisana.

wybadać, co należy rozumieć o zamysłach Jerzego, udała się po pułudniu do pani de Preymont.
Marek siedział niedaleko matki i spoglądał na nią zafrasowany; nie mówili z sobą wcale o wypadkach dnia wczorajszego. Pani de Preymont przeczuwała, że jej syn gniewał się na samego siebie za tę chwilę słabości i dlatego ani słówkiem nie zaczepiła drażliwego przedmiotu.
— Całą prawie noc spędziła na modlitwie, prosząc Boga, aby wziął jej życie w zamian za odrobinę szczęścia, którego tak pragnęła dla swego dziecka. Nie pierwszy to raz płynęła z jej serca podobna prośba, która jej samej największą przynosiła ulgę.
Panna Konstancya odrazu przystąpiła do rzeczy, bo choć nieraz krytykowała panią de Preymont, pokładała jednak zaufanie w jej charakterze i trafnym sądzie o wielu rzeczach.
— Przyjaciel pana odjechał — zaczęła panna Konstancya, zwracając się do Marka — to wielkie szczęście! Wyobraź pan sobie, że ludzie zaczęli już mówić, iż wydajemy za niego Zuzannę, jakgdyby dla niej trudno było o lepszą partyą niż taki pan Jerzy o którym da się przedewszystkiem powiedzieć, że nie ma złamanego szeląga. Czy pani co słyszała o tej gadaninie? — zagadnęła panią de Preymont.
— Słyszałam wistocie — odpowiedziała zapytana — ale nie sądzę, aby Jerzy był niegodny Zuzanny.
— Niegodny! — powtórzyła panna Koustancya — ależ ja tego nie powiedziałam. Pan Saverne