Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/122

Ta strona została przepisana.

— Masz słuszność matko — zaczął upokorzony — nie jestem mężczyzną; nigdy pociskom losu oprzeć się nie mogę.
— Dobrze, że się przyznajesz do tego, potrafisz zapewne z czasem zapanować nad sobą i nie będziesz dotknięty przeciwnością, rozmyślał o śmierci — odpowiedziała pani de Preymont z akcentem tak przejmującego smutku, że Markowi ścisnęło serce; nie dodał ani słowa, ale gorąco uścisnął matkę w objęciach.
Wpośród sprzecznych uczuć jakie szarpały jego duszą, przeważała chęć przekonania się, czy Zuzanna jest nieszczęśliwa. Nie zdobył się jednak jeszcze na postanowienie usprawiedliwienia Jerzego w jej oczach. Wyszedł z domu i błądził czas jakiś w pobliżu starego zamku pana Jeuffroy nie mając odwagi wejść do wnętrza, wreszcie idąc bez celu drogą, spostrzegł swą kuzynkę, która przysunęła się do balustrady otaczającej taras. Obok niej stała panna Konstancya, która mówiła z takiem ożywieniem i głosem tak donośnym, że niektóre wyrazy dochodziły do uszu pana de Preymont.
— Mówiłam ci moje drogie dziecię, że oni wszyscy są jednakowi!
Kończąc te słowa nie domyślała się panna Konstancya na jakie cierpienia skazała młodą dziewczynę; ucałowała Zuzannę i znikła wkrótce na ścieżce wiodącej do jej domu.
Panna Jeuffroy stała wsparta o balustradę; elegancka jej postać rysowała się dokładnie na tle zapadającego zmroku, na twarzy, zwróconej