Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/144

Ta strona została przepisana.

List ten odebrał Marek w chwili, gdy słuchając głosu namiętności nie rozsądku, żałował pośpiesznego swego postanowienia. Odczytawszy serdeczne wyrazy Zuzanny, zrozumiał, że i jemu wolno będzie zakosztować z czary z życia takiego szczęścia, o jakiem dotąd nie śmiał nawet marzyć.
Zapakował prędko rzeczy i nie oznajmiając się naprzód, powrócił do domu.
Pod wrażeniem nowych dlań zupełnie uczuć, wszystkie przedmioty przedstawiały mu się w świetle zupełnie odmiennem. Złudzenia i nadzieje zlewały się w jego duszy w jeden harmonijny akord i zdawało mu się, że pomimo, iż dawniej czuł się starym i rozczarowanym, teraźniejsze żywe bicie jego serca dowodziło, że umiał czuć i kochać gorąco i z zapałem.
Wieczór zapadał, gdy zbliżał się do domu, trzciny szemrały zlekka nad wodą, w powietrzu unosiły się ćmy i owady, w naturze panował spokój i harmonia, a w duszy Marka dźwięczał odwieczny potężny hymn młodości.
Gdy wszedł niespodzianie do pokoju pani de Preymont, powitała go ona z uniesieniem i nie mogła dość się nacieszyć wyrazem szczęścia, jaki promieniał na jego twarzy.
— Jak ja pragnęłam twojego powrotu! — zawołała. — Wszak zmieniłeś zdanie, nieprawdaż, Marku? Wszak ja doczekam się jeszcze tego, że patrzeć będę na twoje szczęście?
— Nie wyprzedzajmy wypadków, matko kochana — mówił z pewnem wahaniem. — Czy ty jesteś pewną, że się nie mylimy?