Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/146

Ta strona została przepisana.

prześladowało go przez całe życie, stanął jak skamieniały. Była chwila, że chciał się cofnąć i odejść niepostrzeżony.
Ale Zuzanna odwróciła głowę i ujrzała go. Śliczna jej twarzyczka rozpromieniła się wyrazem radości, a czarowny uśmiech, który ukazał się na jej ustach rozproszył resztę obaw biednego kaleki. Przysunął się też do niej, ujął jej rękę, lecz nie mógł zdobyć się na słowa.
Bo też najbardziej namiętne nawet wyrazy nie byłyby uczyniły na Zuzannie tak silnego wrażenia, jak sam widok tego człowieka pełnego energii i woli, którego słowo ocalało, tyle razy groźne zawikłania pośród robotników, a teraz stał on przed nią milczący i wzruszony niezdolny zdobyć się na jedno słowo:
— No i cóż Marku — zapytała niemniej wzruszona od niego — czy tyle tylko masz mi do powiedzenia?
— Zuzanno, więc to prawda?
— Czy jeszcze wątpisz o mnie — odpowiedziała przyciszonym głosem — nie wierzysz w moje przywiązanie i szczere uczucie, jakie ci chcę ofiarować? Marku, zaufaj mi, ja będę dla ciebie dobrą i kochającą żoną. Czy wierzysz mi teraz?
— Wierzę! — odparł pociągając ją ku ławce i siadając obok niej.
Oswobodzony z więzów, które go krępowały, ucałował z gwałtownem uniesieniem rękę Zuzanny i w wymownych wyrazach odmalował jej swoją miłość, zazdrość, obawy i niepewność. Może po