Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/149

Ta strona została przepisana.

— Przecież to nie ja stworzyłam miłość, proszę pani — odpowiedziała z niewzruszonym spokokojem Fanszetka. — Taka już była wola Boga i dość na tem! Czy pani myśli, że panna Zuzanna przypatruje się tak badawczo swemu kuzynowi? Bynajmniej, przecież go zna dobrze i przyzwyczaiła się już do niego!
— Jesteś bardzo niemądra — odpowiada panna Konstancya kładąc pośpiesznie kapelusz. — Jeszcze nigdy nie paliłam gromnicy w kościele ale idę zapalić natychmiast i palić będę codzień na intencyę, aby to małżeństwo się rozchwiało.
— Gdybym była na miejscu Pana Boga nie wysłuchałabym bynajmniej prośby pani — rzekła z oburzeniem Fanszetka. — Lepiej pomodliłaby się pani o nawrócenie pana de Preymont; przecież jego dusza powinna panią obchodzić, skoro pan Marek ma zostać jej siostrzeńcem.
— A co mnie tam obchodzi jego dusza — ofuknęła panna Konstancya wzruszając ramionami.
Tymczasem pan Jeuffroy zastanawiał się długo nad tem, w jaki sposób ma przyjąć narzeczonego córki. Preymont onieśmielał go zawsze wyższością swego umysłu, a takie stanowisko byłoby ubliżające dla teścia. Znalazłszy się więc samnasam z panem de Preymont, chciał ukryć pomięszanie pod pozorami przesadnej poufałości.
— Do licha, mój drogi, nie możesz się nazywać człowiekiem nieszczęśliwym — rzekł klepiąc go po ramieniu. — Moja córka nie jest pierwszą lepszą partyą, wiesz o tem dobrze, nieprawdaż?