Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/17

Ta strona została przepisana.

— Co ty mówisz?
— Szczerą prawdę, wszak pani sama wie o tem dobrze.
Rozumowanie Fanszetki wywarło nadzwyczajny wpływ na starą pannę, która zawsze więcej troszczyła się o drugich, aniżeli o siebie.
Przerażona myślą, że może zaszkodzić swej siostrzenicy, panna Konstancya całą noc nie zamknęła oka. Nazajutrz wstała o świcie i pobiegła natychmiast do kościoła.
Gdy powróciła do domu, Fanszetka niespokojna czekała na nią na progu, zasłaniając dłonią oczy od blasku promieni słonecznych.
— Nie wiedziałam co się z panią stało! — zawołała, spostrzegłszy pannę Konstancyą — bo chociaż pani wstaje rano, ale wiem, że pani na mszy nie bywa.
Panna Konstancya nic nie odrzekła. Weszła do kuchni, zdjęła czarny jedwabny płaszczyk, mający już lat dwadzieścia kilka, i rozwiązała szarfy kapelusza, który ubierała sama, łącząc najdziwaczniejsze mody ze sobą.
— Zamiast mówić tak wiele, mogłabyś się zapytać, dokąd chodziłam — odezwała się panna Jeuffroy. — Wracam ze mszy i muszę ci oznajmić ważną wiadomość: jestem nawrócona!:
— Jak pani może żartować z tak poważnych rzeczy! — zawołała z żywością Fanszetka.
— To bynajmniej nie żarty! — odparła z tryumfującą miną panna Konstancya. — Byłam u spowiedzi!