Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/172

Ta strona została przepisana.

Matka przemówiła do niego, ale Marek nie słyszał jej i nie rozumiał. Wtedy przysunęła się do niego i szepnęła tkliwie:
— Marku, błagam cię, powiedz choć jedno słowo!
Pod dotknięciem pieszczotliwej matczynej dłoni Marek ocknął się z osłupienia i rzekł stłumionym głosem:
— Kto mówił?... Czy tu kto mówił, że ona mnie kochała?
Potem oprzytomniawszy zupełnie, chwycił oburącz głowę wołając:
— O! jakżeż ja nienawidzę życia!
I znowu głęboka cisza zapanowała po tym wykrzykniku, który dźwięczał całą potęgą zawodu.
Pani de Preymont wyglądała jak uosobienie bólu i rozpaczy. Po raz pierwszy w życiu zbudził się w jej duszy bunt ustępujący miejsca zwykłej rezygnacyi ale była to tylko jakby jakaś lekka zmarszczka na przejrzystej i spokojnej powierzchni wód. Czując się bezsilną wobec ogromu nieszczęścia, zdobyła się jednak na niemą w głębi duszy modlitwę.
Być może, że i Marek odgadł tajemne myśli matki i nagle z ust jego popłynął potok słów gorzkich.
— O! dlaczegóż los prześladuje mnie tak okrutnie! — zawołał. — Gdzież jest ta dobroć, która rządzi prawami świata? Gdy dziecięciu powtarzają, że Bóg jest dobry, ono w to wierzy, ponieważ jest szczęśliwe! Co za gorzkie szyderstwo!