Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/173

Ta strona została przepisana.

Boleść i zniechęcenie do życia przytłumione chwilowo w jego duszy, wybuchnęły teraz z potężniejszą jeszcze siłą. Nigdy może Marek nie przemawiał z takiem uniesieniem, nigdy z taką szczerością nie odsłonił przed matką swej duszy; wyznanie to przynosiło mu ulgę widocznie; namiętne uczucia zerwały tamę, wzniesioną potęgą woli.
Pani de Preymont, przeczuwając, że ten wybuch ulży jego boleści, nie przerywała bynajmniej synowi. Łzy płynęły cicho po jej bladej twarzy; płakała nad ruiną najdroższych swoich marzeń, nad utratą szczęścia dziecka, droższego dla niej niż wszystko na świecie.
Wreszcie Marek ochłódł nieco z bolesnego uniesienia a przysuwając się do matki i ujmując jej rękę rzekł:
— Przebacz mi biedna matko moja, ale jestem tak nieszczęśliwy!
Wymówił te wyrazy cicho, jakgdyby lękając się, że nie zdoła zapanować nad potęgą swej boleści. I wistocie łkania przerwały mu mowę.
Matka przyciągnęła go ku sobie w pieszczotliwym uścisku, tak jak niegdyś, gdy był dzieckiem jeszcze i opowiadał jej ze łzami o swych przykrościach, smutkach i upokorzeniach, a ona tuliła go wtedy i pocieszała.
Ale chwila słabości minęła prędko, Marek odzyskał zimną krew, podjął z ziemi list Zuzanny i rzekł urywanym głosem:
— Ona niemal wstręt czuje do mnie!... jeżeli tego nie napisała, myślała jednak o tem. Na co się zdały szlachetne uczucia przepełniające moje