Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/174

Ta strona została przepisana.

piersi! Najnędzniejszy człowiek zna słodycz miłości, a ja nie wzbudzam nawet współczucia, tylko wstręt i obrzydzenie.
— Oddaj mi to — rzekła pani de Preymont, usiłując mu odebrać z rąk to fatalne pismo.
— Czy sądzisz matko, że mógłbym zapomnieć słów zawartych w tym liście? — zawołał z uniesieniem. — O! nie! one na wieki wyryły się w mej pamięci. Zostaw mi ten list, on może mi być potrzebny.
Kończąc te słowa usiadł w przeciwległym rogu salonu i przez parę godzin nie wymówił ani jednego słowa. Od czasu do czasu podnosił się przebiegając gorączkowym krokiem pokój, to znowu rzucał się na krzesło. Matka spoglądała na niego z niepokojem i kilka razy zaczepiała go pytaniami, lecz Marek przerywał jej niecierpliwym ruchem ręki i nie odpowiadał.
Zmarszczone brwi, twarz zmieniona do niepoznania, dowodziły jak ciężką staczał z sobą walkę. Pani de Preymont z trwogą oczekiwała na jakiekolwiek postanowienie z jego strony.
— Pójdę się z nią zobaczyć! — odezwał się wreszcie Marek, ostrym, surowym głosem.
Matka przerwała mu z żywością:
— To ja powinnam dopełnić tego kroku! Ja powinnam jej powiedzieć, że jest wolną.
Ale nie odgadła widać myśli syna, gdyż Marek zawołał z gniewem:
— O jakiej wolności mówisz matko? Ona nie jest wolną, ona należy do mnie! Wszak i sama wreszcie podziela to przekonanie!... ona nie