Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/176

Ta strona została przepisana.

człowieka, którego jej kaprys doprowadził do rozpaczy!
— Zaczekaj do jutra Marku, dziś nie zdołasz zapanować nad sobą! — błagała matka.
— Oczekiwanie rozdrażniłoby mnie jeszcze bardziej! — odpowiedział stanowczo.
Wyszedł pośpiesznie, kierując się jak senny w stronę zamku pana Jeuffroy. Ale zamiast iść wprost do mieszkania, poszedł kawałek dalej brzegiem rzeki, chcąc odzyskać choć trochę spokoju.
O jakże odległą wydawała mu się ta chwila, gdy Zuzanna słodkim głosem zaprzysięgała mu miłość! Jakże odmiennym człowiekiem był on sam dzisiaj! Gdzież podziały się jego złudzenia? Wszystko, wszystko pierzchło jak sen; radość i szczęście i spokój; rozwiały się one jak mgła a dziś znowu znalazł się tak samotnym i opuszczonym jak przedtem. Dlaczego uwierzył kobiecie? Dlaczego nie chciał słuchać głosu rozumu i zamykał oczy na prawdę? Te i tym podobne myśli tłumnie cisnęły się do jego głowy, tak że nie mógł się nawet zastanowić nad tem w jaki sposób rozmówi się z Zuzanną. Układał sobie zdania, zadawał pytania, dawał odpowiedzi, to znowu zapadał w dziwną martwotę i osłupienie. Machinalnie myśl jego zajmowała się drobiazgowymi przedmiotami, na przykład długą chwilę przypatrywał się łódce, której żagli słaby wietrzyk rozpiąć nie zdołał.
Wreszcie zawrócił się szybko w stronę zamczyska i przy wejściu do parku spotkał pana Jeuffroy,