Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/180

Ta strona została przepisana.

i obrzucać ją wyrzutami, wiedziała, że nic nie może powiedzieć na swoją obronę, to też ukrywając twarz w dłoniach, rozpłakała się gorzko.
Łzy jej i pokorna postawa rozbroiły gniew Marka. Stał długo milczący, nieruchomy, wreszcie przemówił głosem tak zmienionym, że Zuzanna podniosła oczy chcąc się przekonać, czy to naprawdę Marek mówi?
— Ty pierwsza wyciągnęłaś do mnie rękę i przyrzekłaś mi szczęście o jakiem nie śmiałem marzyć... Kochałem cię i uwielbiałem w milczeniu, ale o mojej tajemnicy nie wiedział nikt. O! jak ja cię kochałem Zuzanno!... A gdy nierozsądny uwierzyłem w twoje słowa, gdy złożyłem u twych stóp wszystkie moje myśli i uczucia, gdy oddałem ci serce i duszę, gdy gotów byłem choćby na śmierć dla ciebie, ty nie zrozumiałaś mnie wtedy, nie pokochałaś i odepchnęłaś... Czemże był ten człowiek w twojem życiu? Przechodniem niczem więcej, jak przechodniem, a jednak pokochałaś go!
— Przez litość Marku! — zawołała błagającym głosem Zuzanna — nie sądź, że ja cię oszukałam. Przysięgam ci, że nic podobnego nie przyszło mi do głowy, że nie przypuszczałam, aby tak być mogło!
— A więc przyznajesz się nakoniec! — zawołał gwałtownie i postąpił krok naprzód.
Lecz zatrzymał się i rzekł z akcentem przygnębienia: