Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/181

Ta strona została przepisana.

— Nie mów już nic więcej... bo i cóż mogłabyś mi powiedzieć? Być może, że on był tylko przechodniem, ale był zarazem uosobieniem młodości i wdzięku, on był tem, czem i ty jesteś Zuzanno: powabem i pokusą... A czemże ja jestem, abym mógł walczyć z wami? wprawdzie posiadam umysł otwarty i serce żywo czające, cóż kiedy to serce bije w tak nędznej powłoce. O boleści!... boleści niepojęta i niewysłowiona!
Zgnębiona widokiem tego męzkiego cierpienia, Zuzanna zbliżyła się i głosem przerywanym od wzruszenia, ale stanowczo rzekła:
— Zaklinam cię Marku, zapomnij o tym liście, którego nigdy nie powinieneś był czytać, zapomnij o chwilowem mojem uniesieniu. Spojrzyj na mnie i powiedz czy nie wierzysz w szczerość słów moich? Weź rękę, którą ci podaję mój przyjacielu, ja będę twoją żoną, jeśli tego pragniesz.
On potrząsnął głową z wyrazem zniechęcenia.
— Tak mówisz dziś Zuzanno, pod wpływem pierwszego wrażenia... ale co będzie jutro? Nie, nie, obecnie to już niepodobieństwo! — rzekł złamanym głosem.
Chwilę popatrzył na nią w milczeniu a potem rzekł gniewnie:
— Czuję doskonale, że moje słowa sprawiają ci radość, że zdejmują z twoich ramion ciężar zbyt wielki na twoje barki. O! nie zaprzeczaj mi! Czytałem wszystkie twoje listy... Ostatni nie jest dowodem chwilowego uniesienia, owszem