Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/29

Ta strona została przepisana.

— Niedługo pozostawałaś pod rodzinnym dachem, moja droga Zuzanno — odezwał cię Marek, widząc, że Zuzanna szła za nim zwolna.
— A tak — odparła z roztargnieniem. — Ale dlaczego idziesz tak prędko, Marku?
— Ja ci to przepowiedziałem — odparł wymijająco pan de Preymont. — Gdy w zeszłym roku mówiłaś mi o swoich odrzuconych konkurentach, powiedziałem ci: „wszystko to dobrze, ale pewnego pięknego dnia, i to niezadługo, Psyche nie zapali swej lampy i wesoło puści się na fale życia.” Wtedy oburzyłaś się na mnie i zapewniałaś mnie, że chcesz się nacieszyć swobodą swego dziewiczego życia. A widzisz teraz, że miałem słuszność!
— Z wyjątkiem pod jednym względem — odpowiedziała z uśmiechem Zuzanna, — bo nie jestem Psyche, moja lampa pali się jasno, a to, co ona oświetla, podoba mi się bardzo.
Lekki uśmiech przemknął po ustach pana de Preymont.
— Tem lepiej — odpowiedział, — bo nie masz przyjaciela, któryby szczerzej odemnie pragnął twego szczęścia.
Słowa te wymówił z akcentem tak gorącego i szczerego przywiązania, że Zuzanna wzruszona nie umiała na nie odpowiedzieć.
— Otóż i twoja ciotka, a ja muszę odejść. Proszę cię, wytłumacz mnie przed nią.
Panna Konstancya dążyła właśnie ku nim z talerzem ciastek w ręku, podczas gdy Fanszetka, wsparta na łopacie, przypatrywała jej się