Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/36

Ta strona została przepisana.

Nizka i drobna postać pani de Preymont odznaczała się tą wytworną elegancyą, właściwą starannie wychowanym kobietom, której lata nie niweczą nigdy. Rysy jej twarzy były regularne, błękitne oczy miały blask łagodny i rozumny zarazem. Gęste, siwiejące włosy otaczały czoło nizkie i kształtne, czyniąc ją podobną do portretu z wieku XVIII.
— O czem myślałeś, Marku? — zapytała z uśmiechem. — Musiałam cię trącić, aby cię ściągnąć na ziemię.
— A jednak ziemia zajmowała mnie w tej chwili, kochana mateczko — odparł wesoło. — Myślałem o Jerzym Saverne potem o wzorach nowej maszyny, która wydaje mi się bardzo dobrą, a być może, że ją sprowadzę.
Wypowiedział to wszystko tonem swobodnym i naturalnym, ale czuł w głębi duszy, że matki nie oszuka pozorami spokoju, łączyła ich bowiem miłość oparta na zaufaniu i czci zobopólnej. Było to przywiązanie głębokie, chociaż nieobjawiające się na zewnątrz. Nieraz różnili się w poglądach, ale to nie psuło nigdy harmonii, istniejącej pomiędzy nimi.
Pani de Preymont była bardzo nabożna i pragnęła wiarę swą przelać na syna, ale niepodległy jego umysł i skłonność do mizantropii sprzeciwiły się temu. Marek nie był sceptykiem, ale filozofem i pesymistą. Uwielbiał jednak pogodny charakter i cnoty matki i wiedział, że wszystko zawdzięczała głębokiemu poczuciu wiary. Dzięki jej wpływowi, Marek miał dokładne pojęcie dobrego i złego.