Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/37

Ta strona została przepisana.

Pani de Preymont słuchała go z niedowierzaniem i rzekła wreszcie:
— Dziś dopiero, Marku, zdobyłeś się na odwagę odwiedzenia Zuzanny.
Słowa matki nie podobały się Markowi, który zmarszczył brwi z niezadowoleniem.
— Jeśli cierpisz, wyznaj mi to szczerze — dodała z żywością pani de Preymont. — Przecież na mnie możesz się wesprzyć z ufnością.
Mówiła to z pośpiechem i stanowczością, chcąc go skłonić do wyznania, do którego Marek nie bardzo był łatwy. Milcząc, cofnął się we framugę okna i oparł się o ramę.
— Nie mam nic do wyznania — rzekł spokojnie. — Tak, widziałem się dziś z Zuzanną. Zdaje mi się, że jest szczęśliwa i zadowolona i jakżeż mogłoby być inaczej? A jednak ja jestem niespokojny.
— Dlaczego? — spytała pani de Preymont. — Czy się lękasz, że ojciec wpłynął na jej postanowienie? Ależ gdyby pan Véland nie podobał jej się, odrzuciłaby go z pewnością.
— Nie posądzam jej, żeby miała postąpić w inny sposób — odparł żywo Marek — Véland wydaje się przyzwoitym człowiekiem, ale ona stoi od niego wyżej pod względem umysłowym. Prawda że się tego nie domyśla, a zresztą nie umiałaby wydać sądu, nie mając z kim porównać swego narzeczonego.
— Nie podzielam twojego niepokoju, a raczej uprzedzeń — odpowiedziała pani de Preymont. — Zuzanna wychodzi zamąż za przyzwoitego