Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/39

Ta strona została przepisana.

pić z czary rozkoszy, do której każdy w młodości spragnione wyciąga usta.
— Ach, Marku, gdybyś był jej dał do zrozumienia! — zaczęła.
— Ależ co takiego, moja biedna matko? — przerwał jej z żywością. — Ja mogłem być dla niej tylko przyjacielem, starym towarzyszem, który ją kołysał na kolanach, gdy była małem dziecięciem. Wierz mi, matko — dodał z goryczą — że ja w jej oczach nie jestem mężczyzną, ale jakiemś wyjątkowem stworzeniem. Wszystkie jej słowa i zwierzenia aż nadto jawnym były tego dowodem.
— Jedno słowo mogło zmienić to wszystko...
— Zmienić... tak, masz słuszność, matko. Nasza przyjaźń rozchwiałaby się zupełnie, a w jej wspomnieniach ukazywałbym się zawsze, jako istota śmieszna.
— Ty, z twojemi przymiotami, miałbyś być śmieszny!
Marek zaczął się śmiać.
— Matki są zawsze niepoprawne — rzekł, podnosząc do ust rękę pani de Preymont, — one marżą nawet wtedy, gdy marzenia powinny być grzebane. Wierzaj mi, matko, że co do mnie, wyrzekłem się już wszelkich złudzeń.
Tak, mówił prawdę, pogrzebał je już w głębi serca i postanowił nigdy o nich nie myśleć, lecz myśl nieposłuszna zrywała krępujące ją więzy i nieraz udręczała jego duszę.
— Aby raz skończyć rozmowę w tym przedmiocie — odezwał się po krótkiej chwili milczenia, — powiem ci, matko, że gdybym się znalazł w zwy-